Fundacja dla Zwierząt ARGOS | www.argos.org.pl

Adopcja zwierząt ze schronisk

Przykład pierwszy

Wolontariusz schroniska gminnego w Kędzierzynie-Koźlu postanowił sprawdzić dalszy los oddanego do adopcji owczarka kaukaskiego. Z dokumentów wynikało, że pies został wydany olszyńskiej Fundacji "Pomarszczone Szczęście — Pomagamy Shar-Pei" (KRS 0000443372), a odebrała go Asia Rogala z Kalisza. Z telefonu do Fundacji wynikało, że nic nie wiedzą o takiej adopcji i takiego psa u nich nie ma. Z kolei Asia Rogala powiedziała, że nie współpracuje już z Fundacją, ale zgodziła się "użyczyć nazwiska" dla adopcji tego psa, lecz nie wie kto podpisał umowę i kto psa odebrał.

Następny ślad prowadził do hotelu dla psów firmy 3RD-Pole w Sierosławicach, woj. opolskie. Tam potwierdzono, że taki pies przebywał w hotelu ale już został zabrany, a dane tej osoby nie zostaną udostępnione, gdyż podlegają ochronie. Ostatni telefon był do śląskiej Fundacji "Adopcje Kaukazów" (KRS 0000545458), której wiceprezes Bogdan Walewicz potwierdził, że odebrał psa z hotelu i przekazał pewnej osobie, lecz nie wie czy ma prawo przekazać jej dane w celu przeprowadzenia wizyty poadopcyjnej.

Przykład drugi

Niedawno otrzymaliśmy apel, który przestrzegał przed wydawaniem jakiegokolwiek zwierzęcia Krzysztofowi N. oraz jego żonie jako ludziom skrajnie nieodpowiedzialnym, którzy nie potrafią w odpowiedni sposób zadbać o dobro i bezpieczeństwo zwierzęcia. Łącznie pod ich opieką znajdowało się do tej pory już co najmniej 6 zwierząt.

Historia zaczyna się w roku 2005, gdy Krzysztof N. (jeszcze kawaler) pozbył się kocura, którego wcześniej przygarnął z warszawskiego schroniska na Paluchu, a który okazał się zbędny w chwili wyjazdu na urlop. Następny zwierzak, o którym wiadomo, to dość duży pies, którego małżeństwo zaadoptowało, ale po pewnym czasie para doszła do wniosku, że sobie z nim nie radzą, ponieważ to silne zwierzę, więc zdecydowali się go pozbyć, tj. odwieźć do schroniska na Paluchu. Na jego miejsce pojawił się inny pies — mniejszy. Oprócz tego adoptowali również kotkę Izydę.

W trakcie oczekiwania na trzecie dziecko małżeństwo doszło do wniosku, że nie jest w stanie utrzymać się z taką ilością zwierząt, więc pozbyli się psa. Podobno pies został odwieziony do schroniska na Paluchu. Kotka jeszcze przez chwilę u nich została. Jednakże pewnego dnia dała o sobie, niestety znać, jej choroba. Leczona przez właścicieli była cały jeden dzień. Drugiego dnia leczenia padło hasło, że kot dalej nie chce jeść, a to są koszty przy tym leczeniu i generalnie to albo uśpimy, albo oddadzą do schroniska, albo... tak zostawią, żeby umarła z głodu. Właściciele zrzekli się praw do kotki. Aktualnie pozostaje ona pod opieką lecznicy Multiwet.

Według dostępnych informacji żadne z wymienionych zwierząt, przebywających do tej pory pod opieką małżeństwa, nie miało zapewnionej odpowiedniej opieki weterynaryjnej, aktualnych szczepień ani nawet odpowiedniej karmy (zwierzęta były karmione głównie resztkami z obiadu).

Przykład trzeci

Przed dwoma miesiącami Prokuratura Rejonowa w Piasecznie umorzyła postępowanie w sprawie znęcania się nad zwierzętami przez posyłanie ich do schroniska w Wągrodnie w gminie Prażmów, woj. mazowieckie, prowadzonego przez lekarzy wet. Bogdana i Michała Kowalczyków. Umorzenie dotyczyło odpowiedzialności urzędników z Prażmowa i Góry Kalwarii (brak znamion przestępstwa), ale także odpowiedzialności za fałszowanie umów adopcyjnych, którymi legitymowali się Kowalczykowie. Powodem umorzenia było "nie wykrycie sprawców przestępstwa", czyli domniemanych osób, które adoptowały zwierzęta podając nieprawdziwe dane o sobie. Żadne przepisy prawa ani umowy z gminami nie nakładały na Kowalczyków obowiązku spisywania z dowodu osobistego. Prokuratura nie znalazła też żadnych dowodów na inny los tych zwierząt.



 

Powyższe trzy ilustracje pokazują, czym bywa w praktyce "adopcja". W wielu schroniskach w ogóle nie sprawdza się dalszych losów zwierząt, a nawet nie notuje, kto zwierzę odebrał. W szeregu przypadków, gdy adopcje weryfikowano w ramach postępowania karnego, okazywało się, że dane o adoptujących są z reguły fałszywe. Można szacować, że w skali kraju połowa tzw. adopcji ze schronisk oznacza w praktyce nieznany los zwierząt. To dziesiątki tysięcy zwierząt rocznie, którym nieznany los zgotowano urzędowo, bo za publiczne pieniądze. Zasadniczym powodem, dla którego tak się dzieje, to ten, że adopcja nie jest uregulowana żadnymi przepisami prawa, wskutek czego brak jest formalnych podstaw do jej kontroli i egzekwowania odpowiedzialności.

Nie znaczy to jednak, że nie da się zrekonstruować instytucji adopcji na podstawie ogólniejszych norm prawa. Po drodze trzeba by jednak przyjąć założenia, które w praktyce nie są traktowane jako oczywiste:

  1. Bezdomny pies w schronisku, umieszczony tam za publiczne pieniądze, pozostaje pod opieką prawną gminy tak długo, jak długo żyje lub do czasu gdy odzyska dotychczasowego lub zyska nowego opiekuna — co wynika z art. 11 ust. 1 ustawy o ochronie zwierząt. Samo umieszczenie zwierzęcia w schronisku lub gdziekolwiek indziej nie wyczerpuje zadania publicznej opieki i odpowiedzialności gminy.
  2. Wydanie psa nowemu opiekunowi/właścicielowi jest czynnością prawną gminy. Bo tylko dotychczasowy opiekun prawny może przenieść opiekę na innego opiekuna. Zatem umowy adopcyjne powinny być podpisywane w imieniu i na odpowiedzialność gminy, analogicznie jak w imieniu i na odpowiedzialność gminy bezdomne zwierzęta są obejmowane opieką i kierowane do schronisk. To wynika z art. 2 ust. 1 ustawy o samorządzie gminnym.
  3. Nabyć bezdomne zwierzę od gminy może wyłącznie osoba fizyczna, i tylko dla utrzymywania go jako swego "towarzysza przebywającego z nim w jego domu lub innym odpowiednim pomieszczeniu" — jak to wynika z definicji zwierząt domowych w art. 4 pkt 17 ustawy o ochronie zwierząt. Bo tylko to różni adopcję zwierząt bezdomnych od obrotu dowolnymi żywymi zwierzętami jako towarem, np. krowami, kurami albo wigilijnymi karpiami, które wprawdzie nabywamy, ale nie "adoptujemy".
  4. Z powyższego wynika także, że gminy muszą ewidencjonować przebieg swojej opieki nad swoimi bezdomnymi zwierzętami, traktowanymi jako konkretne identyfikowalne osobniki. Co ważniejsze, wszystkie umowy adopcyjne, wraz z danymi osób adoptujących, są jawne jako informacja publiczna, tak jak wszystkie zawierane przez urzędników umowy związane z realizacją zadań publicznych. (To zadziwiające, że postuluje się, by każdy zwykły posiadacz psa w Polsce był zarejestrowany w urzędowej bazie danych, w sposób jawny co najmniej dla urzędników, a równocześnie za niedopuszczalną ingerencję w prywatność uznaje się informację o tym, komu urzędnicy przekazali bezdomne zwierzę w ramach zadań publicznych gmin).

Obecną praktykę adopcji można by określić, z prawnego punktu widzenia, jako żywiołowe rozdawnictwo bezdomnych zwierząt. Ułatwia to rozładowywanie schronisk, ale też w niczym nie rozwiązuje ogólnego problemu, bo zasilając rynek w dziesiątki tysięcy zwierząt rocznie, sprzyja ich deprecjacji oraz nieodpowiedzialności za ich los.

Przeglądając umowy gmin ze schroniskami można zauważyć, że gminy coraz częściej domagają się sprawozdań z adopcji lub wręcz kopii umów adopcyjnych. Niektóre schroniska skrupulatnie rozliczają się z gminami co miesiąc za każdą sztukę, identyfikowaną schroniskowym numerem czipa. Jednak istota rzeczy nie polega na dokładności rozliczeń i ewidencji, lecz na odpowiedzialności prawnej za czynność adopcji. Dopóki gminy nie są stroną umów adopcyjnych, dopóty nie będzie jak i od kogo egzekwować odpowiedzialności za los zwierząt. Schronisko, organizacja czy inny usługodawca zawsze mogą przedstawić się jako ofiary oszustwa ze strony nieznanych sprawców, a urzędnicy — za ofiary wprowadzenia w błąd przez podwykonawców. Kolekcjonowanie w gminie umów nie swoich — a więc o obojętnej wiarygodności — niczemu nie służy. Tworzy tylko pozory kontroli wykonania zadania publicznego. Zaś argument ochrony danych osobowych służy temu, by nie ujawniać umów i nie dopuszczać do sprawdzenia, czy umowy te faktycznie zawierają dane osobowe, czyli "dane dotyczące możliwej do zidentyfikowania osoby fizycznej" (definicja w art. 6 ust. 1 ustawy o ochronie danych osobowych).